Sunday, 16 December 2012

Wirus pocałunkowy

Po przeczytaniu ostatniego posta, Rafał powiedział mi, że "chyba nie wypada tak podniecać się własnym dzieckiem". Nie wypada podniecać się swoim dzieckiem ... wiec czyim dzieckiem mam się podniecać? No ale dobra, spróbuję ...

Jesteśmy ciągle w roku 2011:-) Mniej więcej pod koniec listopada Helenka zachorowała, pierwszy raz poważnie. Wcześniej zdarzały się wirusy, przeziębienia, czy "ręce-buzia-stopy", więc gorączka jakoś wyjątkowo mnie nie zdziwiła, a okazało się, że zwiastowała przykrą chorobę.  Pamiętam, że akurat wtedy zmieniłam pracę i w nowym dziale chciałam pokazać się jako zmotywowana osoba, pełna entuzjazmu i energii, ale zamiast tego poszłam na zwolnienie i z dnia na dzień je przedłużałam. Byłam bardzo przejęta zdrowiem Helenki i dodatkowo martwiłam się o swoją reputację w pracy.

Helenki pediatra nie potrafiła od razu zdiagnozować choroby, bo test paseczkowy (tj. wymaz z gardła) wykluczył bakterię, więc powiedziała, że powinnam dokładnie monitorować zbijać temperaturę Helenki. Narysowałam wykres, na którym co godzinę stawiałam kropkę w odpowiednim punkcie, i po kilkunastu kropkach miałam już zygzak. Po paracetamolu/ibuprofenie gorączka spadała, a potem wracała, i tak było przez trzy dni z rzędu, aż dostałyśmy skierowanie na badania do szpitala. W szpitalu przyjęli nas bardzo szybko, bo na skierowaniu było napisane "PILNE". Martwiłam się jeszcze bardziej, a Helenka nie zdając sobie sprawy z tego co ją czeka spoczywała obojętnie w moich ramionach. Kiedy lekarz położył ją na kozetce i uciskiem zacisnął jej ramię Helenka zaczęła protestować ile miała siły, czyli ledwie. Wystarczyło lekko ją przytrzymać i za chwilę strzykawka była pełna krwi, a potem jeszcze druga i trzecia. Ile krwi można spuścić z organizmu takiego szkraba??? Diagnoza przyszła już po paru godzinach: mononukleoza, znana potocznie jako wirus pocałunkowy. I co? Niby nagle pojawił się jakiś absztyfikant i urządził Helenę jednym buziakiem? W żłobku twierdzili, że nie ma drugiego przypadku tej choroby, więc trudno było wskazać winnego:-)  Walczyłyśmy z gorączką jeszcze dwa dni. To był trudny tydzień, Helenka schudła pół kilograma, co - wyobraźcie sobie - bardzo mnie niepokoiło.  Przykro mi było, że małe dziecko cierpi, nie ma siły, apetytu, zapału do zabawy ... Chociaż od dawna marzyłam o chwilach kiedy Helenka chętnie będzie do mnie się przytulać, to akurat wtedy, choć przez większość czasu była słodko wkulona, nie czułam radości tylko smutek. A potem znowu, kiedy wreszcie zaczęła okazywać zainteresowanie otaczającym światem i zaczęła uciekać ode mnie do zabawek czułam się szczęśliwa:-) Co za ironia :-) Plusem całej tej męczącej mononukleozy jest to, że uodpornia organizm, co daje pewność, że Heleneczka więcej tego wirusa nie złapie, choćby nie wiem ile buziaków zebrała:-)


 Tak to mniej więcej wyglądało ... usypiała na podłodze, w trakcie zabawy ...

a tu płacze, bo nowa czapka jej się nie podoba:-)

Nareszcie w lepszej formie!






Wednesday, 28 November 2012

HeLuna

08/11/2010 - brzydka, deszczowa, listopadowa noc ...  poniedziałek ... Nie, nie identyfikuję się z utworem "I don't like Mondays":-) zwłaszcza, że inspiracją do jego powstania była świrnięta szesnastolatka, która pewnego dnia postanowiła zastrzelić kilka osób w szkole. Podobno zrobiła to bo nie lubiła poniedziałków ... Ech ... Dla mnie poniedziałek kojarzy się inaczej, a ten 8 listopada 2010 był ukochanym momentem mojego życia. Narodziny Heleny  - co za przeżycie! Skrajne wzruszenie, dreszcz radości, łzy szczęścia, niezapomniane uczucia, emocje, które opisać mógłby jedynie poeta.  (Nawiasem mówiąc: niech żyje Epidural*! Gdyby nie on prawdopodobnie nie potrzebowałabym poety ...:-))

Nawiązywałam już do mitologii greckiej przy okazji wpisu dotyczącego imienia Heleny. Dziś odniosę się do mitologii rzymskiej. Luna to rzymska bogini księżyca, którą czczono przydomkiem "świecąca nocą", podarowano jej pierwszy dzień tygodnia: poniedziałek właśnie. HeLuna :-) - to nasza bogini, też księżycowa,  też poniedziałkowa, rozświetliła nie tylko ciemną, deszczową noc, ale przede wszystkim nasze życie. Podobno osoby urodzone w poniedziałek mają w sobie subtelne księżycowe wpływy, są bardzo wrażliwe, uczuciowe, a przy tym empatyczne. Helenka (prócz tego, że buźkę miała jak księżyc w pełni) od razu pokazała nam swoje łagodne usposobienie. Była bardzo grzeczna, a przy tym bardzo intensywnie stymulowała produkcję endorfin. Ależ byłam wniebowzięta!

Nie mogę przestać rozważać, jakim cudem jest Helenka, jak bardzo zachwyca, rozbraja, wzrusza. Czasami mam tak, że patrząc na nią oczy zachodzą mi łzami ...Obawiam się, że ta faza (księżyca:-) szybko nie minie, może po prostu dlatego, że zostałam mamą ... a może dlatego, że ja też urodziłam się w poniedziałek:-)

Informacje faktograficzne nie pasują do tych tkliwych refleksji, dlatego zamieszczam je w opisie pod zdjęciami.

* znieczulenie zewnątrzoponowe:-)

Oh La Lunia La Lunia

 Pierwszy jubileusz narodzin Helenki celebrowaliśmy 3 razy!:-)

Pierwsza imprezka z rodzicami i mamą chrzestną.

Torcik owocowy, osobiście przy .... niesiony ze sklepu:-)



Prezenty, które Helenka wręczyła koleżankom i kolegom z okazji własnych urodzin. Świat oszalał, a my razem z nim!

Ukoronowanie jubilatki:-)


Obrady okrągłego stołu? Nie, druga imprezka: w żłobku:-)

Tańce, hulanki, swawole!

 Trzecia imprezka: w domu, z koleżankami i kolegami. Na tym zdjęciu z Klarą.

Yann, Helena i Klara



Helenka z Weronką

Z Emilem i Mariselą.


Mmm pycha!

Rozchodniaczek na zamknięcie imprezki:-)

Dwanaście miesięcy. Zęby: sztuk 8. Waga 9,8 kg, wzrost 75 cm. Na siatce centylowej Helenka zajmuje miejsce troszkę powyżej 50 centyla, co oznacza, że u ponad 50% dzieci w tym samym wieku parametr wagowy jest mniejszy:-)











Monday, 26 November 2012

Jeszcze kroczek i będzie roczek

14 października 2011 Heleneczka postawiła swoje pierwsze samodzielne kroczki - trzy tygodnie przed pierwszymi urodzinkami - i pochwalę się, że podreptała w kierunku mamusi! Trudno stwierdzić która z nas była bardziej dumna i szczęśliwa. Tak ją wyściskałam i ukochałam, że Helenka rechotała jak szalona. Po trosze na pewno była rozbawiona moją radością, ale bardziej chyba uszczęśliwiona swoim przełomowym dokonaniem. Małe, niepewne kroczki ... a jednak milowe:-)

Nie inspirowaliśmy Helenki jakoś szczególnie do chodzenia, nie stymulowaliśmy jej chodzikami i nie stosowaliśmy innych środków zachęty, a ona nagle po prostu tup tup tup. Och jak czas szybko płynie, w piątek raczkujemy, a w poniedziałek chodzimy ...

 Zdjęcie zrobione w żłobku, w październiku 2011.

Helenki banda w żłobku "les petits loups". Pani po lewej to Francine, ulubiona opiekunka Helenki, jej opoka i ratunek przed paniami mniej ulubionymi:-) Pani po środku to Carine, główna opiekunka, była fajna. Pani, która trzyma Helenkę to Natalie - specyficzna, sprawiała wrażenie nie do końca miłej, chociaż przy rodzicach bardzo się starała. A dzieci od lewej: Eliot, Ugo, nie wiem, Ylvie, Federico (ukochany Helenki), Heleneczka i Sophia.


No i te pierwsze kroczki!



Tuesday, 21 August 2012

Najpiękniejsze dziecko świata

No i stało się. Jestem jedną z tych mam, które nie potrafią przestać zachwycać się własnym dzieckiem. Ciągle mogłabym rozmawiać o Helence, opowiadać co zrobiła, jak się śmiała, jak spała, jak płakała, jak się bawiła, jak się skasztaniła ... i tak bez końca ... neverending story ... Niesamowite ile można powiedzieć o jednym ząbku, jak rozczula widok malucha siedzącego na otwartej klapie zmywarki:-) albo jak bardzo boli każdy guz nabity na czółku mojego ciekawskiego szkraba. A przyjemność z prowadzenia dialogu sylabowego i interpretowanie każdego spojrzenia, miny i uśmiechu - bezmierna! No i te tańce, czyli arytmiczne przykucanie w przygarbionej pozycji na szeroko rozstawionych nóżkach .... hahahahaha - uwielbiam! 

Jednak najbardziej chyba rozczula mnie śliczność mojej córeczki, ten jeden malutki loczek zwijający się nad uszkiem i te oczka bystre niebieskie, i usteczka doskonałe, uśmiech powalający i policzulki pulchniutkie ... achom i ochom końca brak ... Przyznaję się, zwariowałam.

Jest takie świetne chińskie powiedzenie: "na świecie jest tylko jedno najpiękniejsze dziecko, i każda mama je ma". Ja mam!

A na dowód parę fotek zrobionych w upalnym październiku 2011. Lato w jesień, jesień w lecie, dziwnie tu się wszystko plecie ...








Jedna z ulubionych zabawek Helenki.

Ulubione danie: szynka tak po prostu.

Niezbędniki Helenki!

Przymiarka czapeczki na zimę.

Helenka pomaga mamie:-)

Prezentacja uzębienia. Dość okrąglutkie te ząbki górne ...

Helenka Irenka

Mamie pisanie ostatnio nie idzie, a niedobrze, bo pamięć choć dobra to jednak krótka:-) Czasami kiedy nasze dziecko robi coś wyjątkowego, myślimy, że będziemy to pamiętać zawsze, że kiedyś tam gdzieś to uwiecznimy, żeby mała miała pamiątkę albo ubaw czytając opowieści na swój temat. I guzik, tak się nie dzieje, bo mając małe dziecko czas bardzo szybko płynie, a każdy dzień przynosi niespodziankę, coś nowego super fajowego. Na szczęście mamy mnóstwo zdjęć, które przypominają o dokonaniach, psotach i przełomowych momentach naszych małych inspiracji. Oglądając je wspominamy ze szczerym uśmiechem, a nawet z łezką w oku ...

9 kilo i prawie 70 cm wzrostu pozwalają już Helence samej wstawać na nogi i tak stać bez trzymanki. Wygląda to uroczo, rączki zawsze wyciągnięte przed siebie, nóżki ugięte, kuperek lekko wypięty i uśmiech od ucha do ucha. Wyobrażam sobie jaka musi być z siebie dumna, że już to potrafi: stać prawie jak duży człowiek. Ale rodzice są sto razy bardziej dumni i przeszczęśliwi, że taka mała istotka tak fajnie sobie radzi, odkrywając świat i swoje możliwości. Nie zniechęca jej nawet bolesny bilans dokonanych odkryć. Tu stuk, tam puk, siniak, guz i morze łez:-) Wycieczka do szpitala późnym wieczorem to też przecież atrakcja,  alternatywa - do łóżka spać - nuuuuuuuuudy....

Odkąd Helenka umie piorunkiem raczkować i się wspinać, my rodzice nauczyliśmy się, że spuszczenie jej z oka to pewne babach, coś wywalone, gdzieś wysypane, tu odłączone tam rozwalone - istna Irenka - nasz osobisty huragan domowy:-) A huragany mają już to do siebie, że robią ... bajzel, i choć marzy mi się wysprzątane mieszkanie to przyjemność z tej czystości słabo ma się do radości wynikającej z helenkowego eksplorowania, i naszego jej obserwowania!

Kiedy Helenka bawiła się tą walizką mówiliśmy na nią "Pani Magister"

Późnowrześniowe słoneczko zapraszało na popołudnie do parku

A kiedy mama nie patrzyła ... umazałam się węglem:-)


Ten guz był wielkości kurzego jajka poprzedniego dnia! Myślałam, że Helence czoło pęknie ... Nabiła go kiedy na dwie sekundy spuściłam ją z oka. Wspinała się po metalowej nodze od stolika i rączki jej się osunęły. Od tamtej pory nogi od stołu zostały owinięte grubą gąbką:-)

A ten siniak na policzku to już nawet nie pamiętam skąd się wziął ...

 Przed imprezką urodzinawą Emila


A kuku mamusiu!






Monday, 13 February 2012

Fiku miku na trawniku

Jeśli lubi się ten kto się czubi, to między Helenką a Emilem jest wielka miłość:-) Nie ma co rozwodzić  się  nad historią, ona sama się przedstawia. Zapraszam do objerzenia zdjęć i napisanie własnego scenariusza zdarzeń:-)

(Sesja w sierpniu 2011 przy okazji kolacji u znajomych w Luksmeburgu).