Tuesday 2 August 2011

Aaaa bałwanki dwa

Luksemburg jest położony w strefie klimatu umiarkowanego ciepłego. Mieszkańcy są przyzwyczajeni do takich właśnie temperatur i pogody raczej nijakiej. Dlatego, kiedy nagle przychodzi śnieżny dzień w zimie, miasto obejmuje wszechobecny paraliż. Nie działają telefony bo sieci są przeciążone, nie jeżdżą taksówki ani autobusy - zamiast stoją sobie w poprzek dróg i na krawężnikach... Nawet piesi mają trudności, bo jak tu iść, kiedy śnieżny puch zasłania świat i lód pod stopami?

Spacer w takich warunkach zafundowałam Helence kiedy nasza smerfetka miała 4 tygodnie. W piękne grudniowe popołudnie wybrałyśmy się autobusem na kawkę do centrum. Po dwóch godzinach sympatycznego spotkania z innymi mamami zebrałyśmy się do domu. Było już ciemno, ale śnieg tak pięknie prószył, że aż miło było się przejść ulicami świątecznie już udekorowanymi . Miło było, ale po chwili się skończyło, kiedy z coraz większym trudem pchałam wózek, ślizgając się na oblodzonych chodnikach. Byłyśmy same z Helenką ... o 18 wieczorem, na opustoszałych ulicach oddalonego już od centrum osiedla... Matka w botkach na obcasach i niemowlę w wózku ... W sumie od domu tylko 2 km, ale dystans niemożliwy do pokonania. Po godzinie wyglądałam jak bałwan, a Helenka zaczęła nerwowo kręcić się z głodu. Nie mogłam dodzwonić się do nikogo, ani złapać transportu, mogłam - po swojemu - usiąść i płakać, ale w tej sytuacji wyłączność na płacz miała Helenka. Chciałam skorzystać z pomocy policji, ale komisariat był zamknięty. W rozpaczy zapukałam do jedynego domu, w którym świeciło się światło i poprosiłam o schronienie (bo musiałam nakarmić dziecko). Nie wiem co pomyślała sobie Caroline, kiedy wpuszczała mnie do swojego domu. Byłam bardzo roztrzęsiona, ale spokojnie wytłumaczyłam jej co się stało. Dostałam ręcznik, gorącą herbatę i telefon, który działał. W końcu udało mi się nawiązać kontakt z Rafałem, ale i tak przez następne 3 godziny Rafał nie mógł po nas przyjechać z uwagi na zablokowane i oblodzone drogi. Po godzinie 21 zjawił się wreszcie i wszyscy radośnie zasiedliśmy do kolacji zorganizowanej przez rodzinę Caroline. Z trudem, ale szczęśliwie udało nam się dotrzeć do domu ok godziny 23. A z rodziną Caroline mam ciepłe stosunki po dziś dzień - tyle z tego dobrego.

Pierwsza mrożąca krew w żyłach przygoda zaliczona. Helenka spisała się doskonale, nie narzekała ani nie zachorowała. Zuch dziewczynka! Mamusia ma nauczkę na przyszłość: sprawdzić prognozę pogody przed wyjściem na spacer! Śnieg może zaskoczyć, wszak pada po cichu!

 Widok z balkonu następnego dnia z rana



No comments:

Post a Comment