Tuesday, 15 October 2013

Zakopane w Austrii

Tak długiej przerwy w pisaniu jeszcze nie miałam, ale muszę przyznać, że ostatni okres nie był zbyt "inspirujący" pod względem samopoczucia autorki :-)
No ale spróbuję zmierzyć się z nawiedzającymi mnie demonami zmęczenia, lenistwa i innymi takimi.

Styczeń 2012, Stuben, Austria. Drugie narty z Helenką. Tym razem sezon w śnieg obrodził aż nadto! Właściwie to było go tyle, że wściek mnie brał, kiedy śledziliśmy prognozy pogody ... coraz wyższe słupki opadów, kolejne wyciągi zamknięte, zasypane trasy, zamknięte drogi, zagrożenie lawinowe ...! I co jeszcze?
Ale jedziemy. Udało nam się dotrzeć na miejsce jedynie o jeden dzień za późno. Słońca niet, ale jak biaaaaało, byłam absolutnie oszołomiona. Helenka nie mniej i to każdego dnia:-) Chciałam ją pociągać na sankach, ale te nie mieściły się w tunelach śnieżnych, a na jezdni - jedynej szerszej trasie - było raczej niebezpiecznie. Chodzić w tych zaspach Helence też nie było łatwo. Lepienie gałek nie powiodło się, bałwan też się nie kleił:-) Więc stała ta moja Heleneczka w śnieżnych zaspach, z dziwnym grymasem na buzi, z wyszczerzonymi zębami, purpurowymi polikami... stała bo ruszyć się nie mogła w swoim kombinezonie rodem przybysza z Matplanety:-) Za to w hotelu pełen luz, relaks, zabawa, golizna. Sami zobaczcie.


Krajobraz pierwszego dnia

Hu hu ha hu hu ha nasza zima zła ...


Katusze na saniach

Ta mina też zachwytu raczej nie wyraża:-)

Odśnieżanie dachu przypomina syzyfowe prace:-)

W drodze na wysoką górę, gdzie na Helenkę czekały przedszkolanki na śniegu:-)

Ta dziewczynka była fajowa. Na narty przyjechała z Chin. Zapewniała, że zaopiekuje się dziećmi, i do tej roli solidnie się malowała:-) W końcu musiała wyglądać poważnie, żeby wzbudzić nasze zaufanie:-)

Helenka w hotelowym skarbcu

z Yann'em w SPA


i w saunie

Po prostu zakopane

Jak widać łatwo jej nie było:-)


A to już w domku, pierwszy samodzielnie zjedzony jogurt!

Monday, 11 March 2013

Pucu pucu chlastu chlastu ...

Kiedyś przedświąteczne szaleństwo bardzo mi się udzielało i nawet chętnie brałam w nim udział. To sumienne sprzątanie jakby dom nigdy wcześniej nie był sprzątany, zakupy na całe święta i jeszcze na wszelki wypadek, prezenty dokupowane w ostatniej chwili, "religijne" gotowanie i stres, bo nie ma komu ubrać choinki - ja zazwyczaj nie miałam czasu na tę formę relaksacji. Potem w Wigilię wieczorem padaliśmy umęczeni na kanapie i licytowaliśmy się się kto jest bardziej urobiony jakby ten, kto zmęczył się gorzej miał w rzeczywistości lepiej.  To właśnie mam na myśli kiedy mówię o przedświątecznym szaleństwie.

Skończyłam z tym, zerwałam jak z niezdrowym nałogiem, a natchnienie do przewartościowania przedświątecznych obrządków dała mi Helenka. Urodziła się i olśniła matkę. Dlatego, przed świętami BN 2011 - notabene spędzonymi rodzinnie w Polsce - pojechaliśmy najpierw na "wycieczkę" do Krakowa, Katowic i do Warszawy, a potem do Białegostoku. Helenka miała roczek, i choć jazdy było sporo to muszę przyznać, że zadziwiająco dobrze zniosła tę podróż. W Krakowie spotkała się z dawno niewidzianą koleżanką Ewą, zjadła śniadanie z Diablo Włodarczykiem - musicie uwierzyć mi na słowo:-(, zwiedziła centrum Katowic, "posprzątała" apartament Karola Szymanowskiego i odświeżyła kontakty z wujkami i ciociami z Warszawy:-) Wybrałyśmy się również na szoping do Złotych Tarasów, ale chodzenie na skórzanym pasku nie bardzo Helence się podobało. Ludzie oglądali się i robili zdjęcia, jakby nie wiedzieli, że takie proste wynalazki istnieją... swoją drogą, taka dzieciowa smycz powinna być na podorędziu każdej mamy mobilnego szkraba.

Wracając do tematu sprzątania ... wydaje mi się, że Helenka jest w tym względzie obciążona genetycznie (a genodawców - prócz mamuni - znajdzie się w rodzinnych szeregach kilkoro) bo nagle, nie wiadomo skąd, zapałała miłością do wilgotnej szmaty i wszystko namiętnie przeciera: na przemian stoły, kanapy, półki, nosek, podłogę i na koniec buzię ... A jak się dorwie do wilgotnych chustek to nie spocznie póki nie opróżni całego opakowania:-) To też  apropos tego "sprzątania u Szymanowskiego", którego dawny hotelowy apartament prawie sto lat później Helenka postanowiła wypucować:-) Teraz tak sobie myślę, że jej poczucie estetyki jest wyższe niż moje, skoro nawet lśniące wnętrza - w jej rozumieniu - są do poprawki ...

Mikołajki w żłobku. Tenże tutaj, chociaż bardziej przypomina długo niegolonego papieża, był szczodry jak na Mikołaja przystało, ale Helenki do siebie nie przekonał. Swoim wrzaskiem i płaczem dała mu do zrozumienia, żeby wracał skąd przyszedł:-)


Naturalnie, prezenty miał zostawić!

Drzemka na krakowskim rynku

Gdzie jest dziś taki strzelec jak szlachcic Żegota,
Co kulą z pistoletu w biegu trafiał kota?
(Helenka od "Pana Tadeusza" nie ucieknie:-)

Krakowianki na koniku. Helenka i Ewa.


Przejażdżka po krakowsku:-)


Podłoga wypucowana aż lśni!


Big city life (Katowice rulez)

Miasto może niezbyt piękne, ale na pewno wyjątkowe:-)

Wigilia na Sokolej (W stosie prezentów Helenka znalazła różowy telefon komórkowy, z którym nie rozstawała się przez dłuuuuuuugi czas.


Na przyjęciu w Supraślu (Helenka i Fifi - Filipek)

DO DO czyli LULU

Zzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzz




Sunday, 16 December 2012

Wirus pocałunkowy

Po przeczytaniu ostatniego posta, Rafał powiedział mi, że "chyba nie wypada tak podniecać się własnym dzieckiem". Nie wypada podniecać się swoim dzieckiem ... wiec czyim dzieckiem mam się podniecać? No ale dobra, spróbuję ...

Jesteśmy ciągle w roku 2011:-) Mniej więcej pod koniec listopada Helenka zachorowała, pierwszy raz poważnie. Wcześniej zdarzały się wirusy, przeziębienia, czy "ręce-buzia-stopy", więc gorączka jakoś wyjątkowo mnie nie zdziwiła, a okazało się, że zwiastowała przykrą chorobę.  Pamiętam, że akurat wtedy zmieniłam pracę i w nowym dziale chciałam pokazać się jako zmotywowana osoba, pełna entuzjazmu i energii, ale zamiast tego poszłam na zwolnienie i z dnia na dzień je przedłużałam. Byłam bardzo przejęta zdrowiem Helenki i dodatkowo martwiłam się o swoją reputację w pracy.

Helenki pediatra nie potrafiła od razu zdiagnozować choroby, bo test paseczkowy (tj. wymaz z gardła) wykluczył bakterię, więc powiedziała, że powinnam dokładnie monitorować zbijać temperaturę Helenki. Narysowałam wykres, na którym co godzinę stawiałam kropkę w odpowiednim punkcie, i po kilkunastu kropkach miałam już zygzak. Po paracetamolu/ibuprofenie gorączka spadała, a potem wracała, i tak było przez trzy dni z rzędu, aż dostałyśmy skierowanie na badania do szpitala. W szpitalu przyjęli nas bardzo szybko, bo na skierowaniu było napisane "PILNE". Martwiłam się jeszcze bardziej, a Helenka nie zdając sobie sprawy z tego co ją czeka spoczywała obojętnie w moich ramionach. Kiedy lekarz położył ją na kozetce i uciskiem zacisnął jej ramię Helenka zaczęła protestować ile miała siły, czyli ledwie. Wystarczyło lekko ją przytrzymać i za chwilę strzykawka była pełna krwi, a potem jeszcze druga i trzecia. Ile krwi można spuścić z organizmu takiego szkraba??? Diagnoza przyszła już po paru godzinach: mononukleoza, znana potocznie jako wirus pocałunkowy. I co? Niby nagle pojawił się jakiś absztyfikant i urządził Helenę jednym buziakiem? W żłobku twierdzili, że nie ma drugiego przypadku tej choroby, więc trudno było wskazać winnego:-)  Walczyłyśmy z gorączką jeszcze dwa dni. To był trudny tydzień, Helenka schudła pół kilograma, co - wyobraźcie sobie - bardzo mnie niepokoiło.  Przykro mi było, że małe dziecko cierpi, nie ma siły, apetytu, zapału do zabawy ... Chociaż od dawna marzyłam o chwilach kiedy Helenka chętnie będzie do mnie się przytulać, to akurat wtedy, choć przez większość czasu była słodko wkulona, nie czułam radości tylko smutek. A potem znowu, kiedy wreszcie zaczęła okazywać zainteresowanie otaczającym światem i zaczęła uciekać ode mnie do zabawek czułam się szczęśliwa:-) Co za ironia :-) Plusem całej tej męczącej mononukleozy jest to, że uodpornia organizm, co daje pewność, że Heleneczka więcej tego wirusa nie złapie, choćby nie wiem ile buziaków zebrała:-)


 Tak to mniej więcej wyglądało ... usypiała na podłodze, w trakcie zabawy ...

a tu płacze, bo nowa czapka jej się nie podoba:-)

Nareszcie w lepszej formie!






Wednesday, 28 November 2012

HeLuna

08/11/2010 - brzydka, deszczowa, listopadowa noc ...  poniedziałek ... Nie, nie identyfikuję się z utworem "I don't like Mondays":-) zwłaszcza, że inspiracją do jego powstania była świrnięta szesnastolatka, która pewnego dnia postanowiła zastrzelić kilka osób w szkole. Podobno zrobiła to bo nie lubiła poniedziałków ... Ech ... Dla mnie poniedziałek kojarzy się inaczej, a ten 8 listopada 2010 był ukochanym momentem mojego życia. Narodziny Heleny  - co za przeżycie! Skrajne wzruszenie, dreszcz radości, łzy szczęścia, niezapomniane uczucia, emocje, które opisać mógłby jedynie poeta.  (Nawiasem mówiąc: niech żyje Epidural*! Gdyby nie on prawdopodobnie nie potrzebowałabym poety ...:-))

Nawiązywałam już do mitologii greckiej przy okazji wpisu dotyczącego imienia Heleny. Dziś odniosę się do mitologii rzymskiej. Luna to rzymska bogini księżyca, którą czczono przydomkiem "świecąca nocą", podarowano jej pierwszy dzień tygodnia: poniedziałek właśnie. HeLuna :-) - to nasza bogini, też księżycowa,  też poniedziałkowa, rozświetliła nie tylko ciemną, deszczową noc, ale przede wszystkim nasze życie. Podobno osoby urodzone w poniedziałek mają w sobie subtelne księżycowe wpływy, są bardzo wrażliwe, uczuciowe, a przy tym empatyczne. Helenka (prócz tego, że buźkę miała jak księżyc w pełni) od razu pokazała nam swoje łagodne usposobienie. Była bardzo grzeczna, a przy tym bardzo intensywnie stymulowała produkcję endorfin. Ależ byłam wniebowzięta!

Nie mogę przestać rozważać, jakim cudem jest Helenka, jak bardzo zachwyca, rozbraja, wzrusza. Czasami mam tak, że patrząc na nią oczy zachodzą mi łzami ...Obawiam się, że ta faza (księżyca:-) szybko nie minie, może po prostu dlatego, że zostałam mamą ... a może dlatego, że ja też urodziłam się w poniedziałek:-)

Informacje faktograficzne nie pasują do tych tkliwych refleksji, dlatego zamieszczam je w opisie pod zdjęciami.

* znieczulenie zewnątrzoponowe:-)

Oh La Lunia La Lunia

 Pierwszy jubileusz narodzin Helenki celebrowaliśmy 3 razy!:-)

Pierwsza imprezka z rodzicami i mamą chrzestną.

Torcik owocowy, osobiście przy .... niesiony ze sklepu:-)



Prezenty, które Helenka wręczyła koleżankom i kolegom z okazji własnych urodzin. Świat oszalał, a my razem z nim!

Ukoronowanie jubilatki:-)


Obrady okrągłego stołu? Nie, druga imprezka: w żłobku:-)

Tańce, hulanki, swawole!

 Trzecia imprezka: w domu, z koleżankami i kolegami. Na tym zdjęciu z Klarą.

Yann, Helena i Klara



Helenka z Weronką

Z Emilem i Mariselą.


Mmm pycha!

Rozchodniaczek na zamknięcie imprezki:-)

Dwanaście miesięcy. Zęby: sztuk 8. Waga 9,8 kg, wzrost 75 cm. Na siatce centylowej Helenka zajmuje miejsce troszkę powyżej 50 centyla, co oznacza, że u ponad 50% dzieci w tym samym wieku parametr wagowy jest mniejszy:-)