Tuesday, 30 September 2014

Nagi chłopczyk ze skrzydłami i łukiem

Pierwszy amorek trafił Helenkę w żłobku, a dokładnie kiedy Helenka miała właśnie około półtorej roczku. Wybranek naszej córeczki nazywał się Federico i był pół Włochem i pół Luksemburczykiem. Pierwsza zakochana para przechadzała się po żłobkowych salkach i ogrodzie za rączkę, razem się bawili i przytulali się na "dzień dobry" i na "do widzenia". Z czasem było ich już troje: Helenka, Federico i lala w drewnianym wózeczku.... Panie opiekunki półżartem  zapewniały, że każdy podopieczny ma WŁASNE łóżeczko,  no ale dziecko się pojawiło:-) Bardzo to było urocze:-)

A oto ten pierwszy jedyny:










Tuesday, 26 August 2014

Zapasy z Morfeuszem

W lipcu 2012 Helena Juchniewicz z Luksemburskiego Klubu Nieletnich Zapaśników "No Dodo" zajęła drugie miejsce w wadze 10 kg zapaśniczych freestyle'owych mistrzostw Europy. Polka w pojedynku o złoty medal przegrała 3:0 z Morfeuszem - niepokonanym mistrzem z Grecji:-)

Pierwsza runda odbyła się na krześle pokarmowym, gdzie Morfeusz wbił Helenę w tackę po kilku minutach zaciętej walki, między zupką, a jogurtem. Helena stanęła dzielnie do drugiej rundy, którą szaleńczo chciała wygrać, więc sumiennie dopingowała się szamańskim zaklęciem "no dodo, no dodo, no dodo*" . Niestety opadła z sił już na początku pojedynku stoczonego w wózku spacerowym na dystansie od schodów w domu do drzwi wyjściowych:-). Trzecią, decydującą rundę Helena przegrała po wyczerpującym pojedynku na deskach jadalni w Krasnem (pozdrawiamy!), gdzie pomimo samopobudzania puzzlami!, pozycją "siad po turecku" i ogólnym zgiełkiem obecnych przy stole gości, Morfeusz skutecznie zawładnął świadomością i okiem Heleny. Ale nie ciałem! Odpłynęła z puzzlem w dłoni, siedząc pod stołem:-)

Cóż, pozostaje nam dopingować Helenę w dalszych treningach. Jej zacięcie sportowe i waleczny duch są godne podziwu! Niespanie Helena ćwiczy już od urodzenia i pewnie kiedyś jej się uda (na studiach na przykład:-).  Ale to jeszcze jednak nie ten czas, albo nie ta liga. Morfeusz pozostaje niekwestionowanym bogiem snu! Jednak cieszymy się srebrem naszej rodaczki!!!

* No dodo - oznacza "nie spać" (dodo to takie francuskie lulu:-)

Żałuję, ale nie posiadam zdjęć z tych zawodów. Za to mam inne, piękne fotografie, z tego okresu. Zapraszam do galerii:-)








   


 




Ciiiiiiiiiiiiii ......



Monday, 25 August 2014

Ku pamięci

Tym razem smutno i krótko, o tych, których Helenka już nie pozna. Uważam, że muszę uwzględnić wspomnienie tych osób w życiorysie Helenki. Ten wpis dotyczy krewnych po kądzieli.

6 maja 2012 roku Helenka pożegnała swojego dziadka Jurka. Nie zdążyła go poznać bliżej. Żałuję, bo to w końcu był jej dziadek. Ale widocznie tak miało być. Dziadek zmarł 26 kwietnia, w dniu imienin mamusi.

Żałuję też, że Helenka nie poznała swoich pradziadków Heleny i Mieczysława, byliby dumni z takiej prawnusi. Odeszli jeszcze zanim Helenka się urodziła.

13 kwietnia 2013 roku odszedł też wujek Oskar, artysta z pasją,  po którego anioły przyszły nagle.

Każdy zostawił coś po sobie, i to musi wystarczyć. Plus wspomnienia, które mamy.



















Dziadek Jurek. Po lewej w dniu ślubu z babcią Cecylką. Po prawej w dniu ślubu mamusi.


Babcia Helena (prababcia dla Helenki) nie znosiła pozować do zdjęć. Na tym wyszła pięknie. 
Ps. Dzięki temu zdjęciu rozumiem skąd mam te czarne korale. Nie wiem jednak jak znalazły się w moim posiadaniu, ale ciesze się, ze coś po babci mam.


Kocham to zdjęcie. Babcia Helena i dziadek Miecio z wszystkimi dziećmi. Cecylka - najstarsza z dzieci - najwyżej, po prawej.


Oskar i dwa z wielu jego pięknych dzieł.



KaKa Szanel

1) Kto ma ule, ten ma miód, kto ma dzieci, ten ma smród ...
2) Dzieci śmieci ...
3) Grzeczne, jak śpią i jeść nie chcą ...
4) Małe dziecko mały kłopot, duże dziecko duży kłopot ...
itd. itp.

Jak to możliwe, że większość znanych mi powiedzeń o dzieciach stawia je w negatywnym świetle? Przecież dzieciaki są klawe - zwłaszcza własne:-) Te powiedzenia, wymyślili chyba bezdzietni!

Powiem jak to u nas jest.

Ad. 1) Helenka nie raz sensacyjnie się skasztaniła:-) (czyli zrobiła kupkę). Nawet w Szampanii i w Paryżu! Ale za każdym razem raczej składałam się ze śmiechu, a nie przejmowałam się brudami i smrodami. Pamiętam, kiedyś jak była może trzymiesięcznym bobaskiem, zostawiłam ją w łóżeczku bez pieluszki - bo czytałam, że dzieci tak lubią. Do zabawy dałam jej pluszowego zajączka i poszłam do kuchni zrobić sobie kawę. Po paru minutkach zaglądam do małej i .. pierwsze co przychodzi mi do głowy to to, że musztarda przecież nie była w jej zasięgu, a wszystko umazane jak się patrzy... Rozkoszne dzieciaki - oczywiście tylko własne są rozkoszne w tym akurat kontekście:-) Myślę, że biznesmen z siedzenia obok, podczas rejsu lotniczego Zurich - Warszawa nie był zachwycony kiedy mała Helenka spektakularnie "odpaliła rakietę". Podobna akcja niejednokrotnie w restauracji, albo w drodze do fotografa na pierwsze zdjęcie do paszportu - o rany uwaliła się po szyję, i jeszcze ubrudziła moją koleżankę, która życzliwie zgodziła się potrzymać Helenkę na swoim dziewięciomiesięcznym już brzuszku.
Nie wiem jak to jest z ulami, ale z bobasami na pewno jest słodko:-)

Ad. 2) Kiedyś rozmawiałam z kolegą o psotach jego dzieci, i na koniec rozmowy, ja "błyskotliwie" skwitowałam owe psoty: "ech, dzieci śmieci". Wówczas kolega lekko oburzony rzekł prawie poważnie: "no wiesz! Jak możesz tak ujmować (w tym momencie, szybko myślałam jak wybrnąć z sytuacji) ... śmieciom!" Ha ha ha! Na taką ripostę stać chyba jedynie osoba z dużym poczuciem humoru, dystansem i luzem:-) - ważne przymioty prawidłowego rodzica:-)

Ad. 3) Przyznam, że czasami jest fajnie, jak wreszcie smyk uśnie i da nam chwilę na jakąś konsumpcję, toaletę, sen lub inną formę relaksu. Ale jeszcze fajniej jest kiedy nie śpi, myszkuje po szafkach (np. w poszukiwaniu prowiantu), przykłada telefon do ucha i wylewa się z małej buźki morze dźwięków, gulgotania i innego tratatata. Tańczy, rechocze, cieszy ... Czasami nawet łapię się na tym, że zamiast wykorzystać krótkie chwile ciszy i spokoju ja gapię się na swojego śpiącego aniołka i czekam na ten pierwszy uśmiech po przebudzeniu:-)

Ad. 4) Nie wiem jak bardzo kłopotliwe są duże dzieci, bo takich jeszcze nie mamy, ale to jest chyba kwestia punktu widzenia, temperamentu dziecka no i na pewno wychowania. A wychowywanie to nie kaszka z mlekiem...  Staramy się jak możemy, żeby wychować dzieci na przyzwoitych ludzi, ale czas pokaże czy i jakich kłopotów nam przysporzą. W tym punkcie przypomina mi się jeszcze jedno powiedzenie - akurat fajne - "dzieci najbardziej naszej miłości potrzebują wtedy, kiedy na nią nie zasługują". Postaram się o tym nie zapomnieć gdyby kiedyś "fikołki" mojego dziecka doprowadziły do mnie do szału:-)

Załączam parę ujęć ze wspomnianych Paryża i Szampanii :-)

PARYŻ (kwiecień 2012)

 Pozuje jak umie:-)

 Sama!

 O tak!

 Jestem prawie tak duża jak Katedra Notre Dame:-)

 Poza a'la Michael Jackson:-)

 Buba 

 Mamo zrobię tak jak ty.


  J'adore!

 

 Co mi zrobisz jak mnie złapiesz?

Oh, Champs Elysees!

  REIMS (maj 2012)

 Helenka robi swoje w szampańskiej czytelnio-kawiarni:-)

 Po czym spokojnie wraca do lektury:-)

 I co mi zrobisz?

 Helenka w Reims. Nieodłączny element jej stroju stanowił jeansowy kaszkiet:-)




Thursday, 21 November 2013

Paranoje moje

Oprócz tego bloga, Helenka ma też pamiętnik, który staram się uzupełniać zdjęciami i ważnymi informacjami. Niedawno przeglądałam sobie tenże pamiętnik i w rozdziale "Narodziny", w sekcji "pierwsze słowa mamy", wpisane jest: "Oh my God! My baby! WHY ISN'T SHE CRYING???" To była moja pierwsza matczyna trauma. Helenka od razu po urodzeniu była dość sina i cicha do momentu odessania wydzieliny z dróg oddechowych. Potem już wrzeszczała przepisowo:-) Kiedy wzięli ją na badania i pomiary od pokoju obok, Rafał miał wykonać pierwsze ojcowskie zadanie: ubrać niemowlę:-) Poradził sobie wzorowo. Powiedział, że Helenka tak się darła, że zrobił jej serwis szybciej niż Kubicy w pitstopie:-) Wiec ta pierwsza trauma szybko mnie opuściła:-) Ale ...

W ciągu pierwszej doby po porodzie, do mojego pokoju przyszła położna z teczką dokumentów i zapytała, czy życzę sobie, żeby Helence na brzuszku zamontować nadajnik. Pytam jaki nadajnik, a ta mi odpowiada, że chodzi o nadajnik, który wysyła sygnał o lokalizacji dziecka na wypadek jego kradzieży/porwania. Zszokowana pytam czy to się zdarza, na co położna odpowiada, że jeszcze się nie zdarzyło, ale nigdy nie wiadomo... Podziękowałam, a moja niezgoda wymagała podpisów na przyniesionych dokumentach. Z każdą sekundą nabierałam wątpliwości czy dobrze robię, i tak bardzo obawiałam się konsekwencji swojej decyzji, że nawet wyjście do toalety (która nota bene była częścią mojego pokoju) przyprawiało mnie o drżenie i palpitacje serca. Bałam się, że właśnie wtedy ktoś przyjdzie i ukradnie mi Helenkę. To była druga poporodowa psychoza.

Pisząc to teraz spoglądam sobie na prawie trzyletnią Heleneczkę i na samą myśl, że ktoś miałby mi ją odebrać dostaję dreszczy. Oznajmiam od razu, że w takiej sytuacji można mnie od razu zamknąć w wariatkowie ...

Trzeci raz struchlałam - ciągle w szpitalu - kiedy zauważyłam, że Helenki usteczka były totalnie czarne! Wcześniej karmiłam ją piersią i mała usnęła w trakcie jedzenia, a ja trzymałam ją utuloną jeszcze jakiś czas zanim zdecydowałam się ułożyć ją w łóżku. Wtedy TO zauważyłam, a moja pierwsza myśl była: udusiłam ją! Ale jak? Przecież oddycha! Dzwonię po położną ze łzami w oczach i pytam co to jest. Po krótkich oględzinach okazało się, że do mlecznych usteczek Helenki przylgnął mój nowy, (kupiony specjalnie do szpitala) czarny (bo przecież miał być wyszczuplający) dres! I tak to wszystko zaschło na słodkim buziaku mojej córeczki. Co za ulga!

Nareszcie w piątek (na piątą dobę po porodzie) mogłyśmy już opuścić szpital. Ostatnie badania, karmienie, objaśnienia, recepty i czekamy na tatusia. Na do widzenia położna wręczyła mi żółte pudełeczko, takie wielkości dużego opakowania tabletek, i powiedziała, że mam to podać Helence na wypadek katastrofy nuklearnej. Patrzyłam z niedowierzaniem ... ale drżącą ręką przyjęłam lekarstwo, wizualizując w głowie okoliczności jego stosowania ...

Rozmaitych lęków i fobii przybywało bezustannie i mogłabym dalej na ten temat pisać, ale nie wniosę chyba wiele nowego, wszak każda mama wie, że popadanie w tym podobne paranoje jest raczej normalne, zwłaszcza po porodzie, kiedy pojęcie o macierzyństwie blade, wszystko przeraża i jeszcze hormony z wielkim hukiem spadają na glebę.

Zdjęcia - raczej pogodne - z okresu styczeń - luty 2012.

 Helenka przebrana na bal karnawałowy w żłobku, styczeń 2012

 Strój zrobiłam samodzielnie! Dużo pracy, ale efekt był zadowalający:-)
Zwłaszcza w komplecie z żółtym  dudusiem (czyli smoczkiem)

 Helenka bawi się z Weronką

 Helenka w roli kowbojki:-)


Z babuszką Cecylką

Na tym zdjęciu nie wyglądam jak "tap madyl", ale miało nawiązać do tematu ... 
Moja błękitna beksa lala.

Ciągle posiadam, chociaż pewnie już przeterminowane ...