Thursday 25 August 2011

W Nowy Rok z głową do góry


10 stycznia 2011 Helenka zaczęła podnosić gówkę i wykazywać zainteresowanie zabawkami i otaczającym ją światem:-) Zuch dziewczynka. Nadal nie lubi spać, ale jest taka słodziutka. Buzi buzi buzi! Codzinnie powtarzam jej, że badzo ją kochamy i pytam czy kocha nas, ale nie reaguje. Podobno milczenie oznacza zgodę, i tego się trzymam:-)
Staram się sobie przypomnieć jak nazywaliśmy naszą małą smeffetkę kiedy była malusia. Oto lista:
mama: smerfetka, laleczka, duszyczka, promyczek, słoneczko, perełka, dzidziunia kochana, córeńka, krasnalek,
tata: zbyniu, otylka, grubcio,



Duży wysiłek ...

Ale się udało! Brawo!

A to miała być kreacja sylwestrowa, ale kiecka przyszła już w nowym roku.
To prezent od Uli:-)
Nie mamy fotki z Sylwestra, ale Helenka celebrowała jak należy.
Nowy Rok powitała na czas czyli o północy, i wytrwała do 2 lub nawet do 3 rano!
Party spirit po tatusiu!

 Znalazłam jeszcze parę fotek z niemowlęcego okresu i z radością je zamieszczam:-)

Helenka uwielbiała tę matę. Od razu się ożywiała jak tylko kładłam ją w tym "tropikalnym lesie":-)


 Dziecko najedzone to dziecko szczęśliwe, każda mama to wie:-)

 Helenka nadal ma takie idealnie okrąglutkie dziureczki w nosku:-)


Edukacja ...nudy ... zzzzzzzzzzz ...

Monday 8 August 2011

Gwiazdka

Nasze pierwsze wspólne święta! Mimo niesprzyjającej aury, mimo uporczywych kolek Helenki, mimo zaśnieżonej trasy i czterogodzinnej podróży, to były piękne święta. Spędziliśmy je u babci Cecylki i Karla. Jak oglądam zdjęcia z tego okresu to aż ciepło na serduchu się robi. Nasza gwiazdka, śliczna śnieżynka w czerwono-białym mikołajowym stroju. Jak malutki elf, który ludziom przynosi radość i spełnia świąteczne marzenia. Helenka jest spełnieniem naszych marzeń, i tak już zostanie.


Przedświąteczne przymiarki. W tej czapie Helenka bardziej 
przypomina kucharkę niż Elfa:-)

 Ale w kominie była!



  Te pantofelki, chociaż najmniejsze z możliwych 
były na Helenkę sporo za duże! Ale urocze!



 Niemowlęce zaparcia psuły Helence świąteczny nastrój.

Jedynie taki ciepły przytulaczek przynosił ulgę. 

Ja cieszyłam tym oczy, a inni podniebienia:-)

Tuesday 2 August 2011

Aaaa bałwanki dwa

Luksemburg jest położony w strefie klimatu umiarkowanego ciepłego. Mieszkańcy są przyzwyczajeni do takich właśnie temperatur i pogody raczej nijakiej. Dlatego, kiedy nagle przychodzi śnieżny dzień w zimie, miasto obejmuje wszechobecny paraliż. Nie działają telefony bo sieci są przeciążone, nie jeżdżą taksówki ani autobusy - zamiast stoją sobie w poprzek dróg i na krawężnikach... Nawet piesi mają trudności, bo jak tu iść, kiedy śnieżny puch zasłania świat i lód pod stopami?

Spacer w takich warunkach zafundowałam Helence kiedy nasza smerfetka miała 4 tygodnie. W piękne grudniowe popołudnie wybrałyśmy się autobusem na kawkę do centrum. Po dwóch godzinach sympatycznego spotkania z innymi mamami zebrałyśmy się do domu. Było już ciemno, ale śnieg tak pięknie prószył, że aż miło było się przejść ulicami świątecznie już udekorowanymi . Miło było, ale po chwili się skończyło, kiedy z coraz większym trudem pchałam wózek, ślizgając się na oblodzonych chodnikach. Byłyśmy same z Helenką ... o 18 wieczorem, na opustoszałych ulicach oddalonego już od centrum osiedla... Matka w botkach na obcasach i niemowlę w wózku ... W sumie od domu tylko 2 km, ale dystans niemożliwy do pokonania. Po godzinie wyglądałam jak bałwan, a Helenka zaczęła nerwowo kręcić się z głodu. Nie mogłam dodzwonić się do nikogo, ani złapać transportu, mogłam - po swojemu - usiąść i płakać, ale w tej sytuacji wyłączność na płacz miała Helenka. Chciałam skorzystać z pomocy policji, ale komisariat był zamknięty. W rozpaczy zapukałam do jedynego domu, w którym świeciło się światło i poprosiłam o schronienie (bo musiałam nakarmić dziecko). Nie wiem co pomyślała sobie Caroline, kiedy wpuszczała mnie do swojego domu. Byłam bardzo roztrzęsiona, ale spokojnie wytłumaczyłam jej co się stało. Dostałam ręcznik, gorącą herbatę i telefon, który działał. W końcu udało mi się nawiązać kontakt z Rafałem, ale i tak przez następne 3 godziny Rafał nie mógł po nas przyjechać z uwagi na zablokowane i oblodzone drogi. Po godzinie 21 zjawił się wreszcie i wszyscy radośnie zasiedliśmy do kolacji zorganizowanej przez rodzinę Caroline. Z trudem, ale szczęśliwie udało nam się dotrzeć do domu ok godziny 23. A z rodziną Caroline mam ciepłe stosunki po dziś dzień - tyle z tego dobrego.

Pierwsza mrożąca krew w żyłach przygoda zaliczona. Helenka spisała się doskonale, nie narzekała ani nie zachorowała. Zuch dziewczynka! Mamusia ma nauczkę na przyszłość: sprawdzić prognozę pogody przed wyjściem na spacer! Śnieg może zaskoczyć, wszak pada po cichu!

 Widok z balkonu następnego dnia z rana